Do diabła! Takiej dyscypliny nie ma nawet na kuponie totolotka!
Bo nie wszyscy jeszcze wiedzą, co jest dobre. A było to tak: O godzinie 15.00 staliśmy już na drodze „uzbrojeni” w łyżwy. Wtedy akurat wyjeżdżała z poczty ciężarówka, więc jeden z nas podczepiał się do niej, rzucał gruby sznurek do tyłu, a do tego sznurka podczepiało się jeszcze piętnastu. Sztuka polegała tylko na tym, aby wypatrzyć wcześniej dobrze ubitą i wyślizganą drogę. Niestety, nikt nie nakręcił filmu z takiej wspaniałej jazdy.
Prawdopodobnie tylko dlatego, że wtedy nie było jeszcze prywatnych kamer. A jeśli chodzi o dyscypliny bardziej cywilizowane?
Sporo tego było… W piłkę ręczną stałem na bramce w reprezentacji szkoły…
Czy miał Pan jakieś sportowe wzory do naśladowania?
A jakże – Zorro! W czwartki
o 16.00 leciał z nim serial telewizyjny. Ponieważ wywodziłem się z rodziny dość zamożnej i jako jedni z pierwszych w mieście mieliśmy telewizor, więc w każdy czwartek siedziało u mnie w kucki czterdziestu chłopaków, podglądając u naszego wspólnego idola to wszystko, co później próbowaliśmy zastosować w sportowej zabawie.
Krótko mówiąc – stawialiście na prawo i sprawiedliwość!
Też! Ale przede wszystkim na sprawność. Uczeń szkoły średniej, który nie był wszechstronnie wysportowany, w ogóle nie liczył się w klasie. Dlatego też każdy dbał o formę fizyczną.
I jak to się przełożyło na dorosłe życie?
Zawsze lubiłem być aktywny, więc nie było mowy o tym, żeby odpuścić sobie młodzieńcze zwyczaje i zainteresowania. Na pewien czas „zaparkowałem” w Teatrze na Targówku jako adept sztuki estradowej. I znowu poczułem się jak na obozie sportowym, bo ciągle uczestniczyłem w treningach fech-tunku, jazdy konnej, tańca i baletu. Brałem udział w widowiskach,w których trzeba było mieć niezłą parę w mięśniach, bo w przeciwnym wypadku człowiek spływałby potem, co akurat nie wywołuje najlepszego wrażenia u publiczności.
Miał Pan zatem szansą na nowo poczuć się jak Zorro z telewizyjnego ekranu.
Na pewno coś w tym było, ale najważniejsze, że duch sportu nigdy mnie nie opuszczał.
Nawet wtedy, gdy w roku 1983 rozsypał się zespół Perfect?
O, wtedy… wtedy trochę się zapomniałem. Z czegoś trzeba było żyć, a mnie przypadło żyć z pracy w rodzinnej firmie budowlanej, prowadzonej przez mojego ojca. Samokrytycznie przyznaję, że okropnie się wtedy zapuściłem. W ciągu 10 lat przybrałem na wadze aż 14 kilogramów!
Spis Treści:
Duch sportu nigdy mnie nie opuszcza – Grzegorz Markowski cz.1
Duch sportu nigdy mnie nie opuszcza – Grzegorz Markowski cz.2
Duch sportu nigdy mnie nie opuszcza – Grzegorz Markowski cz.3
Duch sportu nigdy mnie nie opuszcza – Grzegorz Markowski cz.4