Liga Supermenów – Wpław przez Bałtyk

Liga Supermenów – Wpław przez Bałtyk

„James Cook”, 20-metrowy stołowy kuter, zataczał się jak pijany na trzymetrowej martwej fali.

z KILKUNASTOOSOBOWEJ ZAŁOGI – wspomina Natalia Konwerska – prawie wszyscy się pochorowali. Stałam przy burcie i pomagałam w podawaniu Sebastianowi jedzenia przy pomocy długiej tyczki. Patrzyłam z przerażeniem, jak skręca się w napadach choroby morskiej, jak zwraca do Bałtyku to, co przed chwilą połknął. Było jasne, że przy takiej fali, w lodowatej wodzie, praktycznie bez jedzenia i picia – nie da się dopłynąć do tego wymarzonego Bornholmu. Ale Sebastian ma w sobie jakieś niesamowite rezerwy! Mijała godzina za godziną, a on ciągle płynął w kierunku wyspy. Dopiero po północy, po przepłynięciu 30 km, zaczął słabnąć, ale wciąż się nie poddawał, walczył o każdy kilometr. Aż w końcu uznał, że dalsze przedłużanie tej katorgi może być niebezpieczne. Gdy wciągnięto go na pokład, trząsł się jeszcze bardzo długo mimo gorących napojów i okrycia kilkoma kocami.

Wtedy (w sierpniu 2016 roku) morze pokonało polskiego pływaka. Ale równo rok później to Sebastian był górą. Sebastian Karaś, 26-letni trener pływania z Warszawy. Pierwszy człowiek, który wpław przepłynął Bałtyk.

Bałtyckie szaleństwo

Pamiętacie huragan, który w sierpniu 2017 przeszedł nad środkową Polską? To była anomalia pogodowa, która w Polsce zabiła kilka osób i powaliła tysiące hektarów lasów. Ekipa Sebastiana przebywała w tym czasie w Kołobrzegu i przez sześć tygodni czekała na okno pogodowe.

– Coś niesamowitego dzieje się z klimatem! – mówili ludzie, stojący na plaży i obserwujący trąby powietrzne, „wędrujące” gdzieś nad pełnym morzem. W takich warunkach zamiar pokonania wpław około 100 kilometrów mógł wydawać się szaleństwem. Ale Sebastian Karaś wierzył, że jest to możliwe. Gdyby zsumować wszystkie kilometry, które dotychczas przepłynął w Bałtyku, wyszłoby dużo więcej.

Zamierzali wypłynąć rano, żeby jak najbardziej opóźnić zaburzenia błędnika, związane z pływaniem po ciemku. Ale wojskowe prognozy meteorologiczne, znacznie dokładniejsze niż te od służb cywilnych, przewidywały, że okno pogodowe utrzyma się mniej więcej przez dobę. Błyskawiczna decyzja: płyniemy! 28 sierpnia 2017 o godzinie 19.19 „James Cook” wypłynął z Kołobrzegu.

Trzeba płynąć

Woda przy brzegu ma temperaturę 18 stopni, nieco dalej już tylko 16. Sebastian płynie w piankowym kombinezonie pływackim marki Sailfish, który firma udostępniła za darmo. Taki kostium, dopasowany na miarę, kosztuje majątek. Najważniejsze, że nie ogranicza ruchów pływaka. To ważne w sytuacji, gdy w drodze na Bornholm trzeba wykonać kilkadziesiąt tysięcy pociągnięć ramionami. I jeszcze dwa razy tyle ruchów nogami. Głowa i stopy najszybciej tracą ciepło, dlatego Sebastian założył dwa czepki gumowe i trzy pary skarpet z pianki neoprenowej. Oczy zabezpieczone okularami pływackimi, które po kilku godzinach zaczną boleśnie uciskać oczodoły.

Liczenie kilometrów

Po pierwszych kilku kilometrach stwierdziłem – wspomina Sebastian – że jestem w dobrej formie. Czułem siłę w każdym pociągnięciu. Od razu zacząłem realizować plan taktyczny. Podzieliłem w głowie dystans 100 km na krótsze odcinki. Postanowiłem, że nie będę liczył, ile jeszcze zostało do końca, aby nie osłabiać psychiki.

Ostra szkoła trenera Rotkiewicza

O czym myśli się podczas takiego maratonu? Na pewno o 19 latach życia poświęconych pływaniu. Sebastian (rocznik 1991) pochodzi z Elbląga. Nauczył się pływać dopiero w wieku 8 lat. Kilka lat później, pod kierunkiem trenera Wysockiego, bił już rekordy Polski młodzików. Specjalizował się w stylu grzbietowym. W wieku 14 lat rozpoczął samodzielne życie jako uczeń Szkoły Mistrzostwa Sportowego w Warszawie. Codziennie dwa treningi, łącznie kilkanaście kilometrów dziennie. Po przeprowadzce do Warszawy wyniki strzeliły w górę. Niemal w każdych zawodach stawał na podium. Na mistrzostwach Polski we wszystkich kategoriach wiekowych zdobył łącznie około 50 medali.

Trener Andrzej Rotkiewicz widział w nim materialna medalistę olimpijskiego. Ale tylko dopóty, dopóki poprawiał wyniki.

W 2012 roku było już jasne, że Sebastian nie pojedzie na Olimpiadę do Londynu. Miał 21 lat. Zawsze wygrywał dobrą kondycją i odpornością na trudne warunki. Więc może maratony pływackie?

Wojownik walczy

Pierwszy kryzys zaczął się po przepłynięciu około 40 kilometrów. Akurat zbliżał się świt, już było widać horyzont, błędnik się uspokoił. Fale nie przekraczały pół metra. Zaczęło się od mięśni grzbietu, które coraz bardziej bolały z powodu konieczności utrzymywania stóp pod powierzchnią wody. Piankowe skarpety nie dawały czucia wody, co zwiększało obciążenie mięśni ramion. Które po pewnym czasie też zaczęły boleć.

– Zdarzało się – wspomina Sebastian – że przez głowę przelatywały totalnie skrajne myśli. Zastanawiałem się, co ja tu właściwie robię, jaki to wszystko ma sens. Wyobrażałem sobie, jak ciepło i przyjemnie mają na statku moi przyjaciele, jak śpią sobie wygodnie w śpiworach. Przez dłuższą chwilę miałem w głowie tylko jedną myśl: „chcę wejść na łódź”. Wliczając cały poprzedni dzień, miałem już za sobą 21 godzin bez snu. Wtedy zacząłem sobie wmawiać, że jestem wojownikiem i tak łatwo się nie poddam. Chodziło również o cel charytatywny, o chore dzieci Jaśka i Magdę, pozostające pod opieką fundacji „Zdążyć z pomocą”. Na mojej stronie internetowej przez cały czas wisiała informacja, że można wpłacać na ich konto. W ten sposób przez kilka tygodni zebrało się ponad 10 tys zł.

morze

morze

Rok wcześniej wytrzymałem 8 godzin, ciągle wymiotując. Teraz ani razu to się nie zdarzyło, chociaż koktajle odżywcze parę razy podchodziły mi do gardła. Poprosiłem o zmianę pożywienia. Zrezygnowałem z ciepłego rosołu z makaronem i poprosiłem o gorącą herbatę z cytryną oraz gotowaną wołowinę z bułką. Żołądek znowu zaczął pracować, poprawił się nastrój. Kolejne kilometry mijały dosyć szybko, ale coraz bardziej chciało mi się spać. Przed południem przyjąłem środek przeciwbólowy w połączeniu z kofeiną i płynąłem dalej. Przez cały czas wierzyłem, że dam radę.

Nieprzyjazna bandera niemiecka

– Kiedy dobiłem do 80 km – wspomina Sebastian – czułem się naprawdę dobrze. Wiedziałem, że w ty m momencie może mnie zatrzymać już tylko gwałtowne załamanie pogody lub jakieś kurcze mięśni. Nie spodziewałem się, że najcięższe chwile są jeszcze przede mną. W pewnym momencie ratownicy powiedzieli, że do plaży Dueodde zostało już tylko 10 km. Nieco później na horyzoncie pojawił się statek, idący na żaglach kursem zbieżnym do naszego. Były dwie możliwości: zatrzymać się i czekać, aż przepłynie, albo zboczyć nieco z kursu, co wydłużało drogę do brzegu. Ale gdybyśmy się zatrzymali na kilkanaście minut, groziło to natychmiastowym wychłodzeniem organizmu. Byłem bardzo rozczarowany, gdy okazało się, że musimy zboczyć z kursu.

Natalia Konwerska: Aby nie pogarszać stanu psychicznego Sebastiana, nie poinformowaliśmy go o rozmowie, jaką przez krótkofalówkę odbył kpt. Karnicki z dowódcą tamtego statku. To był duży, dwumasztowy żaglowiec, płynący pod banderą niemiecką. Kpt. Karnicki poinformował dowódcę, że mamy człowieka za burtą, który płynie wpław na Bornholm.

– To weźcie go na pokład – odpowiedział.

Wystarczyło mu zboczyć z kursu o kilka stopni. Ale nie chciał tego zrobić, bo płynął pod żaglami i miał prawo pierwszeństwa. Żadnego zrozumienia dla nieprawdopodobnego wyczynu Sebastiana.

Dlaczego mnie okłamujecie?

Mijają kolejne kwadranse, robi się coraz ciemniej i zimniej. Pojawia się migające światło latarni morskiej na Bornholmie. Dla Sebastiana to niewielkie pocieszenie, bo przecież takie światła są widoczne na dziesiątki kilometrów! Mijała 41 godzina bez snu i powstawało pytanie, czy człowiek w ogóle może tak długo funkcjonować na najwyższych obrotach?

Do załamania było blisko. W pewnym momencie wszyscy zaczęli krzyczeć: „Jeszcze dwa kilometry!”. Sebastian przyspieszył! w mocnym tempie płynął przez 30 minut. Gdy zatrzymał się na kolejne karmienie, zobaczył, że światło latarni wciąż jest bardzo daleko.

„Czyżby mnie okłamywali?” – pomyślał. Po następnych 45 minutach już nie wytrzymał i zaczął bluzgać. „K… Dlaczego mnie okłamujecie!? Czy ktoś mi w końcu powie prawdę, jak daleko jest do brzegu? Jest mi strasznie zimno, dłużej tak nie wytrzymam!”.

Spełnienie marzeń

Ale koniec rzeczywiście był już blisko. Około półtora kilometra przed brzegiem „James Cook” musiał się zatrzymać, ponieważ było za płytko. Chwilę potem światła latarek zaczęły odbijać się od dna.

– Zastanawiałem się – kończy opowieść Sebastian – czy po tylu godzinach pływania dam radę przejść do pozycji pionowej Nie chciałem ryzykować, więc dopłynąłem do miejsca, w którym woda sięgała po kolana. Podniosłem ręce do góry i chwiejnym krokiem wyszedłem z wody. Na plaży od paru godzin czekało na mnie kilkanaście osób z polską flagą To było coś pięknego. Tego dnia, we wtorek 29 sierpnia o godz 23.30 spełniłem swoje największe marzenie: zostałem pierwszym człowiekiem na świecie, który przepłynął 100 km po Bałtyku.

Korona Oceanów

Bornholm zdobyty – i co dalej? Sebastian nie zastanawia się jeszcze nad tym pytaniem. Na razie udziela wywiadów w telewizji, zbiera nowe propozycje od sponsorów. Dalsze plany?

Owszem, jest taka konkurencja, która nazywa się Korona Oceanów. Przewiduje przepłynięcie 4 kanałów i 3 najtrudniejszych cieśnin morskich, położonych gdzieś na Hawajach, w USA, Japonii i innych egzotycznych krajach. Zaledwie 6 osobom na świecie udało się zdobyć Koronę Oceanów. To znaczy, że jest ich dużo mniej niż posiadaczy Korony Himalajów czy Korony Ziemi.

Pewnego dnia Sebastian z ciekawości podliczył, ile by mogło kosztować zdobycie Korony Oceanów. Wyszło, że co najmniej 300 OOO zł Więc niech ta Korona pozostanie jako piękne, niemożliwe do spełnienia marzenie.

Maciej Piotrowski

Facebook Comments

Artykuły użytkownika

Najnowsze

Najczęściej komentowane

Facebook Comments